czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział dziesiąty - W góry

Wyjaśnianie trwało do nocy. Wszystko zajęłoby prawdopodobnie 15 minut, gdyby nie nieustające pytania An'yu.
  • No więc, kiedy dostałam swoją kartkę …
  • Co to kartka?
  • Kawałek papieru.
  • Czego?
  • Papieru, czegoś cieńszego od pergaminu i bardziej ekologicznego. Służy do pisania.
  • Aha...
  • NO WIĘC, kiedy dostałam swoją kartkę papieru i spojrzałam na zadanie pierwsze, aż mnie zatkało. To działanie było tak banalne, że Kiełbasiany by je rozwiązał!
  • Ale jakie działanie? Na przykład podskocz trzy razy?
  • Nie, działanie matematyczne.
  • A co to jest?!?
Tak więc rozmowa ciągnęła się tak długo, że trzeba było rozłożyć obóz na noc. Oczywiście An'yu była wszystkim nieziemsko zdziwiona.
  • Ale co to jest?
  • Namiot.
  • Na ziemi?
  • Na ziemi jest bezpieczniej.
  • Hahahahahaahah.... a to dobre....Wybacz, ale całe życie mieszkam w lesie i wiem, gdzie jest bezpieczniej.
  • No to gdzie?
  • Na drzewach. Jeżozwierze się nie wspinają.
Vorinie zrobiło się trochę głupio. W podręczniku pisali, że namioty należy stawiać na ziemi... Zwyciężyła jednak teza doświadczonej An'yu i wszyscy powychodzili na pobliskie drzewo, przykryli się kocami i słuchali dalej.
  • Na czym to ja skończyłam? Aha! No i szłam na wschód, tak jak kazała Misa. Spotkałam ciebie i już wiesz, co się działo dalej.
An'yu kiwnęła głową i powiedziała:
  • Teraz chodźmy spać, jutro spytamy Misę, co zrobić.
  • Zgadzam się.
I wszyscy poszli spać...



Następnego ranka Vorina leniwie podniosła powieki. Było już dość jasno, wszyscy już wstali, tylko ona leżała jeszcze na swoim wyczarowanym materacu. „Jakie to wszystko jest rąbnięte...” - pomyślała i zwlokła się z posłania. Niestety, zapomniała o wysokości, na jakiej się znajdowała, i spadła z hukiem na ziemię.
  • Codziennie wstajesz w ten sposób? - Powitała ją sarkastycznie An'yu.
  • To mój sposób na rozciągnięcie mięśni. - Skwitowała Vorina – Cześć, Kiełbasiany.
  • Cze. - Barbarzyńca machnął jej ręką.
  • Na śniadanie znalazłam Wielkiego Grzyba, starczy na nas wszystkich.
  • Domyślam się. Dzięki – odpowiedziała Vorina. Tak naprawdę mogła w każdej chwili przywołać sobie co tylko chciała do jedzenia, ale doceniała poświęcenie An'yu i zachowała to dla siebie.
Po śniadaniu nadszedł czas na Misę Ze Srebrną Mazią. Kiełbasiany wziął topór i uderzył nim z całej siły w narzędzie. Rozległ się brzdęk i w Misie pojawił się obraz średnio wysokich gór, może wysokich pagórków.
  • To Baranie Góry. - oznajmiła Vorina.
  • Jakie góry? - spytał Kiełbasiany.
  • Baranie. Nie wiem, kto je tak nazwał...
W Misie pojawił się napis:

Hej ho, hej ho! W góry by się szło!
Chodźmy razem w Góry Baranie
pokonać ukryte Zło!
Chodźmy w trójkę, zacznijmy bójkę,
niech szalone będzie to!
Hej ho, hej ho!

  • Te wasze Góry Baranie to u nas Góry Xoim'pila i znajdują się na zachód stąd. Powinniśmy tam dojść za jakieś dwa dni. - stwierdziła An'yu. Towarzysze zabrali swoje rzeczy i wyruszyli na spotkanie Górom Baranim.

Góry Baranie były całe zielone. Znajdowały się tuż przed Wielkim Stepem Karłowatego Wszystkiego i stanowiły jakoby do niego bramę. Nie były zbyt duże, jak zresztą wszystko w pobliżu Stepu. Mieszkańcy Gór byli <cóż> mali i skromni, jednak stanowili prawdopodobnie szczep jedynych Stepańczyków zamieszkujących na stałe w jednym miejscu. Gdy Vorina, Kiełbasiany i An'yu dotarli do ich wioski, Małej Kozy, na próżno próbowali znaleźć jakikolwiek problem wymagający ich interwencji. Nie działo się po prostu nic. Jedyne oznaki zainteresowania przybyszami wykazywali sprzedawcy ogórków, których w wiosce było aż zanadto. Im bardziej zbliżali się do centrum wioski, tym bardziej zatykali nosy z powodu odoru świeżych, zgniłych, małych i jeszcze mniejszych ogórków.
W końcu Vorina nie wytrzymała i wyczarowała każdemu magiczną zatyczkę do nosa. Po drodze słyszeli tylko i wyłącznie handlarzy ogórków. „Kupujcie moje ogórki!” „Najlepsze ogórki w mieście” „Ogórki na każdą okazję i za każdą cenę” „Różowe, Niebieskie, jakie tylko chcesz!”. Vorina cały czas próbowała dowiedzieć się czegoś od tubylców, ale rozmowa zazwyczaj wyglądała tak:

  • Dzień dobry, nazywam się Vorina. Chciałam się spytać...
  • Jadła pani już nasze ogórki?
  • Nie, ale na pewno ich spróbuję. Chciałam spytać, czy dzieje się tu coś ciekawego, może macie jakiś problem...
  • PROBLEM???
  • Eee... tak...
  • NIE MA ŻADNEGO PROBLEMU.
  • A może jednak...?
  • NIE MA ŻADNEGO PROBLEMU, ale zawsze może pani kupić przepyszne ogórki!
  • Nie, chyba podziękuję...
  • Za ogórki się nie dziękuje, o ogórki się prosi!
  • Nie, ja...
  • To jak, trzy beczki?
  • Nie, ja dziękuję, nie chcę...
  • A to idź mi stąd, babo wredna!

Vorina i jej towarzysze po przeprowadzeniu ośmiu takich rozmów usiedli na ławce w centrum i poddali się bezgranicznej, żałosnej rozpaczy.

  • Ogórki! Wszędzie ogórki widzę! Wszędzie! - majaczył Kiełbasiany.
  • Rzygnę zaraz... - dodała An'yu.
  • Może spytamy kogoś jeszcze? - wtrąciła Vorina, ale urwała szybko, natrafiwszy na niesamowicie wrogie i pozbawione ogórków spojrzenie. „Czemu ona nie ma tych ogórków...”, pomyślała elfica. „Nie, zaraz, o czym ja myślę... ogórki... ogórki... Nie! Co jest?”. Wszystkim ogórki dosłownie uderzyły do głowy! Kiełbasiany zaczął nagle mamrotać, że szkoda, że nie jest zielony, a An'yu przygotowywała mimowolnie jakąś niewidzialną mizzerię. Vorina była zrozpaczona. W desperacji zaczęła rozglądać się po okolicy, aż natrafiła na budynek ratusza.
  • Tam! Tam jest ktoś władny! To nasza szansa! - wykrzyknęła. Razem ze swoją drużyną powoli i bredząc o ogórkach udała się w stronę swojej ostatniej nadziei na przetrwanie.


W środku ratusza było niezwykle duszno. Wszędzie unosił się kurz, wszystko skrzypiało przeraźliwie. Nie zastali tam żywej duszy. Parter – nic. Pierwsze piętro – nic. Drugie – nic. Trzecie - … Zaraz, co to? Kto to? W ostatnim pomieszczeniu, za grubą zasłoną kurzu i pyłu majaczyła jakaś postać przy biurku.

  • Kto to? - spytała An'yu. Odpowiedziało jej milczenie.
  • Kto tam? - usłyszeli nagle. Głos ewidentnie pochodził od postaci za biurkiem.
  • An'yu. - Przedstawiła się bezceremonialnie dzika elfica.
  • Vorina Tei, członkini gwardii obronnej króla Koerela na zamku Montheril... - zaczęła Vorina, lecz prędko przerwał jej barbarzyńca.
  • Kiełbasiany Pogromca. Barbarzyńca, jak by co. - Postać przechyliła głowę.
  • Przybliżcie się. - rozkazała. Towarzysze posłusznie podeszli bliżej biurka.
  • Wyglądacie dość egzotycznie w tych stronach. Więc jesteście z Montheril? - zapytał nieznajomy.
  • Ja nie. - odpowiedział Kiełbasiany.
  • Ja nie. - odpowiedziała An'yu. Choć nikt nie był w stanie zobaczyć twarzy obcego, bez wątpienia wyrażała ona powątpiewanie. Postać zbliżyła się do przybyszów. Słaby promyk światła oświetlił jej twarz. Był to starzec, z długą brodą, chudy i wymizerowany.
  • Kim pan jest? - spytała Vorina. Nieznajomy milczał przez chwilę, po czym odrzekł:
  • Jestem burmistrzem tego miasta. Siedzę tutaj cały czas, aby uchronić się od klątwy.
  • Klątwy?!? - wykrzyknęła trójka przybyszów. Burmistrz popatrzył na nich niedowierzającym wzrokiem i przemówił:
  • Lata temu pewien szalony czarownik zawitał do miasta. Był szalony, trudno zaprzeczyć. Chciał stworzyć jakiś eliksir, nie wiem jaki. Ponoć przebył pół świata w poszukiwaniu ostatniego składnika – liścia ogórka. Im bardziej go pragnął, tym bardziej zatracał się w sobie i wariował. Gdy dotarł do Małej Kozy, był już kompletnie... jak by to powiedzieć... rąbnięty. Zdrowo. Miał taką obsesję na punkcie tych ogórków, że kiedy dowiedział się, że u nas ich nie ma, rzucił na całe miasto klątwę. Na naszej ziemi zaczęły wyrastać tylko ogórki! Ludzie musieli je zbierać, wkrótce i oni przejmowali się wyłącznie tymi warzywami. Chciałem chronić moje miasto, ale nie mogłem. Wy, przebywając z mieszkańcami, na pewno odczuliście choć minimalne skutki klątwy? - towarzysze pokiwali ochoczo głowami. Burmistrz ciągnął dalej – Tak... na czym to ja... Aha! Czarodziej rzucił klątwę i cały zadowolony ukrył się w najgłębszej jaskini w okolicy, w Jaskini Kamulca.
  • Pokonać ukryte zło” - zacytowała An'yu – No, chyba już wiemy, co robić!
    Towarzysze podziękowali Burmistrzowi i udali się w stronę Jaskini Kamulca.

Rozdział dziewiąty - Powrót Jedi

Vorina i An'yu podążały w milczeniu na południe. Nie za bardzo odpowiadało im wspólne towarzystwo, musiały jednak to znieść. Jedna miała rozkaz od drewnianej miski z budyniem w środku, inna od starego elfa nieorientującego się za bardzo w kwestii upływu czasu. Sielanka. Do tego ta druga nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodziło. Iść na północ, na północ... Szaleństwo! Północ to zło, to Imi'khaji – Wysokie Elfy, razem z ich pałacami, chodnikami i murami. A jaki cel miała ta bezsensowna wyprawa? Uratowanie świata przed nie wiadomo czym przy pomocy nieistniejącego artefaktu. Po prostu świetnie. Coś jeszcze? Ależ oczywiście, bo podróż umilała jedna z Imi'khaji, wyjątkowo nadęta panna w niebieskiej tunice. Same plusy.
A jak to wyglądało z perspektywy Voriny? Otóż tak: nasza bohaterka wiernie podążała za wskazówkami Misy Ze Srebrną Mazią, przekonana, że przedmiot jakoś pomoże w misji. W rezultacie odnalazła zaginione plemię elfów – dziwaków, niezauważających nawet, że minęło 800 lat od założenia ich osady, oraz dostąpiła łaski przedzierania się przez las w towarzystwie „elficy”, która wszystkich chce zabić, niby to najlepszej łowczyni w wiosce, a niepotrafiącej nawet użyć zaklęcia przywołania światła. Cudnie. Sprawy miały się jak najlepiej! Na pewno uda im się ocalić świat! Wystarczy tylko odnaleźć nieistniejącą rzecz! I tu wracamy do punktu wyjścia.

Przemyślenia podróżniczek nie trwały długo. Po godzinie zakończyło je spotkanie z Kiełbasianym Pogromcą.
  • Nareszcie! - Krzyknęła Vorina – Znalazłeś coś?
  • No. - Odpowiedział barbarzyńca.
  • Świetnie! Co?
  • A flaszę z Największą Pieśnią.
  • Z CZYM?
  • Z Największą Pieśnią.
Vorinę zatkało. Największa Pieśń? Najpotężniejszy artefakt zaraz po Żródle Wszechrzeczy? Kto był tak głupi, żeby dać go barbarzyńcy?
  • Jak ją zdobyłeś?
  • A, zagadkę rozwiązałem.
Nastąpiła chwila ciszy.
  • Aha... A trudna była?
  • Ee... nic z czym bym se nie poradził.
  • Sobie. - Poprawiła go Vorina.
  • Co?
  • Mówi się sobie.
  • A mów se sobie, ja mówię se jak se chcę. - Skwitował Kiełbasiany.
  • Przepraszam, czy ja tu w ogóle jestem potrzebna? - Odezwała się po raz pierwszy An'yu. Vorina popatrzyła na nią z miną zatroskanej pani psycholog.
  • Oczywiście, że jesteś! Misa cię wybrała!
  • I ty w to naprawdę wierzysz?
Nastąpiła bardzo długa chwila ciszy. Vorina przemyślała sobie dokładnie swoją misję.
Odnaleźć przyjaciela. Odnaleźć artefakt. Uratować świat. Dostać order za zasługi dla królestwa. Tak, teoretycznie tak to wyglądało, ale – jak to mówią – to praktyka czyni mistrza.
Przeżyć nie wiadomo ile czasu z szurniętą łowczynią. Znaleźć rzecz, której nie ma. Używając rzeczy, której nie ma, powstrzymać planetę przed rozpadnięciem się na kawałki. Odebrać nagrodę od największego idioty w całym Królestwie Elfów. Vorina musiała jeszcze raz to sobie przemyśleć.
Może jakoś się polubią z An'yu? Może Źródło Wszechrzeczy naprawdę istnieje? Może ma moc wystarczającą do zapobiegnięcia katastrofie? Może w czasie nieobecności Voriny na Montherill zmienił się władca? Nie, to wszystko nie miało sensu! Elficę ogarnęła jeszcze większa rozpacz. Nigdy jej się nie uda. Inni elfowie siedzą teraz w swoich domach i piją kakao, nie myśląc nawet o nadchodzącej apokalipsie. Małe elfickie dzieci bawią się beztrosko w „Jednorożec Łapie”, dorosłe elfy edukują się w zakresie 76 elfickich przedmiotów, starsze elfy tychże przedmiotów nauczają. Naturalna kolej rzeczy. Vorina powinna być teraz na zamku, powinna śmiać się z żartów Oriona i przytakiwać królowi. Nie powinna siedzieć w środku gigantycznego lasu w towarzystwie barbarzyńcy i brutalnej świruski. Nie powinna...

  • To wierzysz, czy nie? - Powiedziała ostro An'yu. Jej oczy przeszyły Vorinę jak szpilki.
  • Wierzę. - Odpowiedziała równie ostro Vorina.
  • No to wyjaśnij mi o co tu chodzi.

Rozdział ósmy - Jestem genialny!

Kiełbasiany Pogromca sięgnął po pióro, zamoczył je w kałamarzu i zastanowił się, co napisać. Więc to, co zabije mu braci... To to, czym jestem ja... Czym to jest? Ja?
Nie, nie ja. Ten pergamin! Nie, zaraz. Ostatnia zwrotka nieustannie kojarzyła mu się z tamtą legendą. Co więc mają wspólnego? Nie dane mu piękna zasłychać...
Wy, Barbarzyńcy, nie znacie poezji ani piękna... Obca wam magia, nie znacie litości...
W dniu, w którym powstanie Największa Pieśń, cały wasz oręż diabli wezmą!...Tak więc widzicie, moje dzieci. Nasze topory poradzą sobie ze smokami i trollami...Jest groźny dla smoków, dla syren i trolli...Tak! To wszystko układa się w logiczną całość! Barbarzyńskim toporom może zaszkodzić tylko Największa Pieśń....
To to, czym jestem ja... Czyli wiersz! Poezja! Pieśń! Zaszkodzi toporom, którym nie straszne smoki i trolle...Jest groźny dla smoków, dla syren i trolli... Czyli...
Rozwiązaniem zagadki jest...
Kiełbasiany nakreślił na pergaminie wielkimi literami słowo:
TOPÓR
Na pergaminie pojawiły się nowe litery, układające się w wyrazy:
Brawo, Kiełbasiany Pogromco.
Oto twoja nagroda:

Kiełbasiany gapił się oniemiały w pergamin. Nawet nie zauważył, że na stole pojawiła się mała buteleczka wypełniona jakimś gazem. Po chwili Barbarzyńca zorientował się o jej istnieniu i natychmiast ją podniósł. Obejrzał ją dokładnie i spostrzegł maleńki napis na wieczku: Największa Pieśń * Poszukał jakiegoś innego napisu i znalazł go na dnie fiolki: * Przechowywać w zimnym pomieszczeniu, nie wyrzucać, artefakt może pomóc ci w ocaleniu świata. Made in Wieczna Forteca.


Rozdział siódmy - Zagadka

Kiełbasiany Pogromca szedł sobie przez puszczę. Właściwie, biorąc pod uwagę jego humor, to nie szedł sobie, lecz wlókł się niemiłosiernie, aby rozwiązać wielce trudną zagadkę, na co wcale a wcale się nie cieszył. Na południe, na południe...
Głupie południe! Chciałby rozwalić je swoim olbrzymim toporem, byleby tylko nie musieć rozwiązywać zagadek! To Vorina jest od myślenia, stanowczo.
Głupi, niecywilizowany barbarzyńca powinien siedzieć cicho i rozwalać wrogów toporem. Idealnie. Więc dlaczego to on musi używać mózgu, podczas gdy panna
Zamknij-Się-Głupcze ma szukać przyjaciół??? Co za głupota.
Kiełbasiany marzył tylko o powrocie do domu, do kuchni, do kiełbas, do zbrojowni i do swojej kukły ćwiczebnej. Ale co to? Nie, to na pewno nie kiełbasa.
To stół.
Co?
Stół.
W samym środku lasu.
Po prostu.
Stół.
Faktycznie, przed barbarzyńcą wyrósł jak spod ziemi wielki, dębowy stół.
Gdy Kiełbasiany podszedł do niego, zobaczył na meblu pergamin, kałamarz i pióro. Na pergaminie było napisane:

Wielce Trudna Zagadka
Jest groźny dla smoków,
dla syren i trolli.
Boją się go nawet cyklopy!
Lecz to, co dlań złe, to to, o czym wie,
to coś, czego panicznie się boi.
Zrodzony, by walczyć!
nie dane mu piękna zasłychać.
Więc to, co zabije mu braci,
innych może zachwycać.
To to, czym jestem ja,
a to zagadka twa:
Czym jest ta broń, czym jest to, co ją zabije?
Nim odpowiesz, zastanów się dwa razy!
JAK NIE ODDASZ MI TEJ KIEŁBASY,
TO CIĘ ZATŁUKĘ KIJEM!

Barbarzyńca nagle, po tej ostatniej zwrotce wiersza, jak zaczarowany, zaczął odtwarzać w pamięci ostatnią noc w rodzinnym domu, zanim wysłano go na wojnę z trollami. Miał dziwne wrażenie, że ten wiersz został napisany z myślą o nim. O Kiełbasianym Pogromcy.

Wieprzowy, Mielony, Wołowy i Kiełbasiany siedzieli sobie w rodzinnej chacie, słuchając opowieści ojca, Kaszankowego Pogromcy. Był to ich ostatni dzień przed wyruszeniem na pierwszą wojnę w ich życiu, podczas której mieli uroczyście uzyskać tytuły Pogromców.
Ojciec popatrzył na swych synów i rzekł:
  • Zanim dam wam wasze nowe topory, musicie wysłuchać tej tradycyjnej legendy. -
Chłopcy patrzyli na tatę z zaciekawieniem.

  • A więc tak: Tysiąc lat temu, młody Barbarzyńca, Mięsny, właśnie wyruszał na swą pierwszą w życiu wojnę. Był bardzo podekscytowany. Miał porządnie naostrzony topór, 10 lat i mięśnie jak ze stali. Podczas podróży na front spotkał wędrownego poetę i maga, Higaga. Higag zaproponował mu kupno swoich genialnych, wypełnionych magią amuletów. Głupiec nie wiedział, że każdy nie-barbarzyński amulet w posiadaniu jakiegoś Barbarzyńcy, to okropność i czysta zniewaga rodu, więc Mięsny postanowił go zabić.
    Cisnął w niego swoim wielkim toporem i trafił w środek głowy. Higag zdążył utrzymać się magicznie przy życiu na tyle, żeby przekląć Mięsnego. Powiedział wtedy: „ Wy, Barbarzyńcy, nie znacie poezji ani piękna. Obca wam magia, nie znacie litości. W dniu, w którym powstanie Największa Pieśń, cały wasz oręż diabli wezmą!”i zdechł. Mięsny zbytnio się tym nie przejął, poszedł na wojnę, wygrał i założył naszą wioskę: Wioskę Kuchennych Pogromców! Tak więc widzicie, moje dzieci. Nasze topory poradzą sobie ze smokami i trollami, ale w dniu, w którym powstanie Największa Pieśń, wszystkie zostaną w jakiś sposób zniszczone.
  • Czy ta legenda ma nam jakoś pomóc na wojnie?- Spytał Mielony, który osobliwie często, jak na Barbarzyńcę, używał mózgu, a nie mięśni.
  • Ależ oczywiście, synu! Teraz wiesz, że oprócz jakiejś rąbniętej pieśni, nic nie może ci zagrozić! Aha, a gdzie się podziała moja kiełbasa? - Ojciec popatrzył po izbie groźnym wzrokiem.
  • KIEŁBASIANY! JAK NIE ODDASZ MI TEJ KIEŁBASY, TO CIĘ ZATŁUKĘ KIJEM!!!

Rozdział szósty - Vo'hayowie

Po chwili zwierzę ukazało się w całej okazałości. Olbrzymie łapy z długimi i ostrymi jak brzytwa pazurami mocno wbijały się w ziemię pod ciężarem kolczastego cielska. Jeżozwierz nabrał powietrza i postawił długie na metr kolce.
Już minutę później ostre szpikulce leciały w stronę Voriny, która w ostatnim momencie zdążyła wyczarować magiczną barierę odbijającą. Po nieudanym ataku, zwierz przystąpił do planu B. Z całej siły rzucił się na elficę, po czym odbił się od zaczarowanej tarczy tak samo, jak jego poprzednia broń. Nasza bohaterka szybko sięgnęła po swój przypięty do pasa sztylet i dobiła przewrócone stworzenie.
Uff” - pomyślała. Popatrzyła na pazury jeżozwierza. Można by z nich zrobić swego rodzaju noże. Szybko oderwała je od cuchnącego ciała i zaczęła nasłuchiwać.
Coś jej mówiło, że powinna poszukać tamtej dziwnej elficy. W końcu, wyglądała na obytą z lasem, a przecież nie mieszka w nim nikt oprócz dzikich zwierząt, Białych Zwodzicieli i drwala! Coś się tu święci...


Vorina szła już grubo ponad godzinę i nie zauważyła choćby śladu nieznajomej.
Pytania same cisnęły się jej do głowy, która już i tak była przepełniona wątpliwościami i obawami. A co będzie, jeśli się zgubię? A jak już ją znajdę, to co zrobię? A jeśli ta dziwaczka zabije mnie, jak tylko mnie zobaczy?
A może Kiełbasiany radzi sobie dużo lepiej ze swoją misją? GDZIE JA JESTEM?
Stanęła na chwilę. Oto zobaczyła przed sobą dróżkę, a raczej rozdroże.
Bardzo ją to zdziwiło, gdyż jak dotąd musiała przedzierać się przez chaszcze.
A więc gdzie ma się udać? W lewo? Prawo? Nagle usłyszała cichy zgrzyt.
Obejrzała się. W tym samym momencie co chwyciło ją i porwało... do góry.


Coś smyrało ją w policzek. Otworzyła oczy. Był to zwyczajny, klonowy liść.
Podniosła się. Coś tu dziwnie pachniało. Zorientowała się, że siedzi na jakimś leżaku. Trochę huśtało. Spojrzała w dół i zobaczyła, że jest dobre 15 metrów nad ziemią! Widok tak ją oszołomił, że głośno krzyknęła, po czym wywróciła się do tyłu, o mało nie spadając. Podniosła się po raz kolejny. Gdzie ona jest?
Ktoś krzyknął coś niezrozumianego. Nagle zza gałęzi wychynęła głowa jakiegoś ponurego elfa. Co dziwne, miał takie same uszy jak nieznajoma elfica.
Obcy podszedł do Voriny, chwycił ją za ramiona i pociągnął do przodu.
Nasza bohaterka z początku się wzbraniała, gdyż fakt, iż w każdej chwili może spaść i się zabić, nie był zbyt ponaglający do wspinaczki. Jednak elf nie dal za wygraną i ciągnął swego więźnia dalej. Szli po grubej gałęzi, aż dotarli do następnej, następnej i jeszcze następnej, aż przybyli do dużego szałasu z liści, lin i kory. Nieznajomy wepchnął Vorinę do środka, a ta nalazła się przed obliczem starego, siwego elfa, ubranego w liście i skóry, z olbrzymim, kwiecistym kapeluszem i malutkim, grubym łukiem, tak bardzo różniącym się od cienkich, długich łuków z Montheril. Starzec przemówił:

  • Jesteś z Montheril, przybyszko?
  • Taak... Jestem Vorina Tei.
  • An'yu opowiadała nam o waszym spotkaniu. Chwalę cię, gdyż mało kto wychodzi żywy z konwersacji z naszą najlepszą wojowniczką. - Vorina odważyła się zapytać:
  • Kim jesteście?
  • Nie możemy ci tego powiedzieć. Doniosłabyś Salamantowi.
  • Salamantowi? Ależ on nie żyje od 800 lat!
  • Jak to? Opuściliśmy go w... zaraz... w 95! Tak! W 1095 roku!
  • Jest 1900. Salamant umarł na rozdwojnicę w 1100.
  • 800 lat... jak to możliwe? A więc... kto teraz rządzi na zamku?
  • Koerel.
  • Koerel Mniejszy?
  • Tak. Właśnie ten. - Starzec doznał nagłego wstrząsu, prawie spadł z hamaka.
  • KOEREL MNIEJSZY? PRZECIEŻ TO DZIECKO BYŁO NAJMNIEJ INTELIGENTNYM SZLACHCICEM NA ZAMKU!
  • No cóż... wiele to się nie zmienił. - Zapadła krępująca cisza. Vorina zapytała ponownie:
  • To co, powiecie mi, kim jesteście?
  • Sam nie wiem... Nie wydasz nas Koerelowi?
  • Nie, jeśli nie będziecie zagrażać Królestwu. Ale jak dotąd nikt o was nie słyszał, więc chyba po prostu macie nas gdzieś i nie zamierzacie na nas napadać albo coś w tym rodzaju.
  • Czyli NIE WYDASZ NAS?
  • Nie.
  • Dobrze. Czuję, że mówisz prawdę. - Elfica zaciekawiła się, rozpoznawanie prawdy było bowiem cechą absolutnie elfią.
  • A więc? - Starzec zamyślił się na chwilę, po czym powiedział:
  • Nasza historia zaczęła się – jak już pewnie zauważyłaś – 800 lat temu, gdy rządził jeszcze Salamant zwany przez pospólstwo Świniopyskim, miał bowiem bardzo zadarty nos. W roku 1095 ja i grupka innych elfów zbuntowaliśmy się przeciwko jego absolutnemu braku tolerancji wobec natury i uciekliśmy z Montheril do lasu Herwood. Tu założyliśmy nadrzewną osadę i prowadziliśmy ściśle związane z przyrodą życie. Nazwaliśmy siebie Vo'hayami, nazwa pochodzi od mojego imienia. Czasami odwiedzali nas elfi podróżnicy i naukowcy, nie wracali jednak do domu. Nasi wojownicy bardzo dbają, aby nikt nie odkrył naszego plemienia, w przeciwnym razie król od razu wysłał by tu wojsko i zniszczył cały las.
    Tak więc pozostaliśmy nieodkryci i mamy nadzieję, że tak zostanie.
  • Więc dlaczego pozwoliliście mi żyć?
  • Podobno powiedziałaś An'yu, że masz uratować świat...
  • Tak, mam, ale ona mi nie uwierzyła.
  • Ja ci wierzę. Tak jak wcześniej, czuję, że mówisz prawdę. Przed czym masz nas uratować?
  • Przed przełamaniem się Ziemi na pół.
  • A w jaki sposób chcesz tego dokonać? - Vorina zawahała się. Powiedzieć mu? Czy to nie za duże ryzyko?
  • Rozumiem, że masz wątpliwości, czy mi powiedzieć, czy nie. Bądź jednak pewna, że pytam z czystej ciekawości, poza tym nic nie mogę zrobić z taką wiadomością, jedynie rozesłać ją wśród członków plemienia.
  • Cóż... w takim razie powiem ci. Mam... Mamy odnaleźć Źródło Wszechrzeczy.
  • Aah! Nieistniejący artefakt! A jak chcesz go znaleźć?
  • Mam Misę ze Srebrną Mazią.
  • Masz ją? Prawdziwą? Pokaż! - W tym momencie elfica zdała obie sprawę, że zgubiła plecak, w którym ukryty był przedmiot.
  • Ależ przecież! Zabraliśmy ci bagaż! Nik'ap! - pojawił się nieznajomy elf.
  • Tak, Vo'hay?
  • Przynieś zaraz plecak tej elficy. - Nik'ap posłusznie wykonał polecenie. Starzec podał plecak Vorinie i powiedział:
  • Wyciągnij Misę. - Gdy przedmiot wylądował w rękach Vo'haya ten odezwał się:
  • ,, Ten, kto silny i ma waleczne serce, niech w południowej stronie lasu odgadnie zagadkę trudną wielce. Ten, kto zręcznie magią strzela, na wchodzie niech szuka przyjaciela.”. Ciekawe... Ty podążasz na wschód, prawda?
  • Tak. Na wschód.
  • Więc potrzebny ci przyjaciel... - elf zamknął oczy i nie odzywał się przez chwilę, jak by był w transie. Wokół niego powietrze zaczęło drgać. Wreszcie wódz otworzył oczy i odezwał się:
  • An'yu pójdzie z tobą.

Rozdział piąty - Wschód

Las Herwood. Groźny, tajemniczy i gęsty niczym zupa z dyni. Jeśli chce się zgubić wystarczy wejść na chwilę i dać się zauroczyć Białym Zwodzicielom.
Są to inteligentne padlinożerne kwiaty, niesłychanie niebezpieczne.
Gdy przystanie się przy nich choć na chwilkę, rzucają urok, z którego już nie można się wydostać. Wyrastają wtedy w różnych miejscach, tworząc jakby drogę, którą się podąża, chcąc zobaczyć ich jeszcze więcej. Droga zazwyczaj kończy się głębokim rowem, jeziorem, jaskinią niedźwiedzia. W lesie trzeba też uważać na drwala, który to posadził w swoim ogródku pierwszego Białego Zwodziciela. Dbał o niego, a za to otrzymał od kwiatu łaskę. Choć został pożarty, został jego duch, aby mógł nadal czuwać nad rosnącą ilością podopiecznych.
Takie plotki krążyły o olbrzymim i niezbadanym lesie Herwood. Mogły by wystraszyć każdego, ale Vorina miała misję, więc nie zwracała uwagi na czcze pogłoski. Przedzierała się przez mroczną gęstwinę, mijając różne niewiarygodne widowiska. Jeden podobno nieistniejący jednorożec żuł sobie powoli kwiat paproci, kiedy nasza bohaterka obok niego przechodziła. Innym razem natknęła się na gniazdo pterozaura, jeszcze innym na tajemniczą chatkę na kurzej nóżce. Jednak to wszystko nie miało dla elficy znaczenia. Gdyby nie miała wyznaczonego przez tajemniczy przedmiot zadania, już dawno porobiła by notatki i rysunki wszystkich tych dziwnych stworzeń. Ale teraz musiała iść. Iść na wschód. Jak najdalej.
By spotkać tam nie wiadomo kogo.
Zatrzymała się na chwilę, aby - za pomocą magii – sprawdzić, czy idzie we właściwym kierunku. Nagle obok niej świsnęła strzała. Vorina natychmiast ukryła się w krzakach, skulona. Przeleciało jeszcze kilka strzał, gdy dało się słyszeć bardzo cichy odgłos kroków. Ktoś nadchodził. Elfica zlała się z otoczeniem. Uwielbiała podchody i zabawę w chowanego, bo w ukrywaniu się była, cóż – świetna.
Zobaczyła czyjeś nogi w brązowych, skórzanych półbutach. Szybko wyciągnęła rękę i podcięła przeciwnika. Nieznajomy przewrócił się, a Vorina wyskoczyła zza krzaków, gotowa w każdej chwili cisnąć w napastnika magiczną kulą energii.
Zanim jednak zdążyła cisnąć czymkolwiek, zobaczyła tuż przed swoim nosem wyszczerbiony grot strzały. Podniosła ręce w geście kapitulacji i spojrzała na wrogą postać. Była to zdaje się elfica. Miała duże oczy, mały nos i cieniutkie usta.
Jej sięgające nieco za ramiona włosy były koloru pnia drzewa. Nieznajoma ubrana była w bluzkę z liści, na którą narzucona była skórzana kamizelka, również liściaste getry, skórzany pasek i wcześniej wymienione półbuty. Jej ubranie stanowczo różniło się od jedwabnej, niebieskiej tuniki i getrów Voriny. Jednak najdziwniejsze były uszy tej dzikuski. Nie były to normalne uszy elfa, długie i odstające w bok, ale krótkie i spiczaste, niczym grot włóczni. Niby – elfica odezwała się niespodziewanie:
  • Kim jesteś? - Vorina zawahała się.
  • Vorina Tei. - powiedziała krótko.
  • Skąd?
  • Z zamku Montheril. - napastniczka warknęła.
  • Po co tu jesteś?
  • Żeby, cóż... uratować świat.
  • Hahaha! A to dobre! A naprawdę?
  • Mówię prawdę. Puść mnie.
  • Raczej cię zabiję. - zaśmiała się dzikuska. Nagle popatrzyła nerwowo w krzaki i dodała:
  • A może raczej on to zrobi. - po czym uciekła.

Vorina rozejrzała się dookoła. Kim była ta dziwna dziewczyna? I czemu tak nagle odeszła? „Ktoś nadchodzi. Ktoś niebezpieczny.” - pomyślała. Niespodziewanie zza krzaków wychynęła wielka, kolczasta głowa. Elfica przeraziła się nie na żarty. Oto przed nią stał najprawdziwszy jeżozwierz...

Rozdział czwarty - Misa Ze Srebrną Mazią

Absolutnie wszystkie elfy z grupy ósmej, oprócz Voriny, były nieziemsko oburzone. Nasz bohaterka była jedynie zdziwiona, bo dlaczego miała by się wściekać, skoro wygrała turniej? Król Koerel osobiście wręczył jej Misę ze Srebrną Mazią. Po 15 – minutowym przemówieniu na temat trudnych zadań elficy, władca pogratulował zwycięskiemu barbarzyńcy jednym, krótkim zdaniem.
Owym barbarzyńcą był niejaki Kiełbasiany Pogromca, syn Kaszankowego Pogromcy, silny blondyn o kwadratowej szczęce i dość skąpym odzieniu. Wyposażony był tylko i wyłącznie w gigantyczny topór, żadnej tarczy ani nic.
Kiełbasiany miał pomóc Vorinie w odszukaniu Źródła Wszechrzeczy. A co do tego miała Misa ze Srebrną Mazią? Elfica udała się po odpowiedź do Króla.
Wyjaśnienie brzmiało: „Moja ulubiona poddana na pewno sama znajdzie odpowiedź”. Jak widać, Król okazał się bardzo pomocny.


Elfica i barbarzyńca wyruszyli natychmiast. Ale gdzie?
  • A po co ci ten budyń? - spytał Kiełbasiany Pogromca wskazując Misę ze Srebrną Mazią.
  • To Misa ze Srebrną Mazią, głupcze – warknęła Vorina.
  • No to po co ci ta Misa? - na to pytanie elfica nie potrafiła odpowiedzieć.
  • Nie wiesz, jak tego używać? - dopytywał się barbarzyńca. Vorina zaczęła intensywnie myśleć, ale nic z tego nie wyszło. Wreszcie przyszło jej coś do głowy:
  • Może trzeba powiedzieć hasło?
  • Ale jakie jest to hasło? Może... KIEŁBASIANY TOPÓR??? -
Vorina popatrzyła dziwnie na towarzysza.
  • GOLONKOWY TOPÓR? - elfica wzięła uspokajający wdech.
  • Myślę, że hasło związane będzie z elfami. W końcu to dzieło Wielkiego Hrabiego Mintraala!
Przez następne dwie godziny padały różnorakie hasła. „ Miecz” „Magia” Mintraal” „Montheril” „ Misja”. Od czasu do czasu pojawiało się: „Smażona kiełbasa” „ Karczek w sosie własnym”. W końcu Kiełbasiany Pogromca wrzasnął:
  • Głupia Misa! Mam cię DOŚĆ! Poradzę sobie bez ciebie! - z całej siły uderzył toporem w naczynie. Wtedy Srebrna Maź zmieniła się w kolorowy pejzaż pośrodku drewnianej Misy. Był tam ciemny, rozległy las i zachodzące ( bądź wschodzące) słońce.
  • Ależ to jest las Herwood! - krzyknęła Vorina.
    W misie pojawił się napis:

Ten, kto silny i ma waleczne serce, niechaj w południowej stronie lasu odgadnie zagadkę trudną wielce. Ten zaś, kto zręcznie magią strzela,
na wschodzie niech szuka przyjaciela”


Vorina i Kiełbasiany Pogromca już wiedzieli, co mają robić.