Wyjaśnianie
trwało do nocy. Wszystko zajęłoby prawdopodobnie 15 minut, gdyby
nie nieustające pytania An'yu.
- No więc, kiedy dostałam swoją kartkę …
- Co to kartka?
- Kawałek papieru.
- Czego?
- Papieru, czegoś cieńszego od pergaminu i bardziej ekologicznego. Służy do pisania.
- Aha...
- NO WIĘC, kiedy dostałam swoją kartkę papieru i spojrzałam na zadanie pierwsze, aż mnie zatkało. To działanie było tak banalne, że Kiełbasiany by je rozwiązał!
- Ale jakie działanie? Na przykład podskocz trzy razy?
- Nie, działanie matematyczne.
- A co to jest?!?
Tak
więc rozmowa ciągnęła się tak długo, że trzeba było rozłożyć
obóz na noc. Oczywiście An'yu była wszystkim nieziemsko
zdziwiona.
- Ale co to jest?
- Namiot.
- Na ziemi?
- Na ziemi jest bezpieczniej.
- Hahahahahaahah.... a to dobre....Wybacz, ale całe życie mieszkam w lesie i wiem, gdzie jest bezpieczniej.
- No to gdzie?
- Na drzewach. Jeżozwierze się nie wspinają.
Vorinie
zrobiło się trochę głupio. W podręczniku pisali, że namioty
należy stawiać na ziemi... Zwyciężyła jednak teza doświadczonej
An'yu i wszyscy powychodzili na pobliskie drzewo, przykryli się
kocami i słuchali dalej.
- Na czym to ja skończyłam? Aha! No i szłam na wschód, tak jak kazała Misa. Spotkałam ciebie i już wiesz, co się działo dalej.
An'yu
kiwnęła głową i powiedziała:
- Teraz chodźmy spać, jutro spytamy Misę, co zrobić.
- Zgadzam się.
I
wszyscy poszli spać...
Następnego
ranka Vorina leniwie podniosła powieki. Było już dość jasno,
wszyscy już wstali, tylko ona leżała jeszcze na swoim wyczarowanym
materacu. „Jakie to wszystko jest rąbnięte...” - pomyślała i
zwlokła się z posłania. Niestety, zapomniała o wysokości, na
jakiej się znajdowała, i spadła z hukiem na ziemię.
- Codziennie wstajesz w ten sposób? - Powitała ją sarkastycznie An'yu.
- To mój sposób na rozciągnięcie mięśni. - Skwitowała Vorina – Cześć, Kiełbasiany.
- Cze. - Barbarzyńca machnął jej ręką.
- Na śniadanie znalazłam Wielkiego Grzyba, starczy na nas wszystkich.
- Domyślam się. Dzięki – odpowiedziała Vorina. Tak naprawdę mogła w każdej chwili przywołać sobie co tylko chciała do jedzenia, ale doceniała poświęcenie An'yu i zachowała to dla siebie.
Po
śniadaniu nadszedł czas na Misę Ze Srebrną Mazią. Kiełbasiany
wziął topór i uderzył nim z całej siły w narzędzie. Rozległ
się brzdęk i w Misie pojawił się obraz średnio wysokich gór,
może wysokich pagórków.
- To Baranie Góry. - oznajmiła Vorina.
- Jakie góry? - spytał Kiełbasiany.
- Baranie. Nie wiem, kto je tak nazwał...
W
Misie pojawił się napis:
„ Hej
ho, hej ho! W góry by się szło!
Chodźmy
razem w Góry Baranie
pokonać
ukryte Zło!
Chodźmy
w trójkę, zacznijmy bójkę,
niech
szalone będzie to!
Hej
ho, hej ho!
- Te wasze Góry Baranie to u nas Góry Xoim'pila i znajdują się na zachód stąd. Powinniśmy tam dojść za jakieś dwa dni. - stwierdziła An'yu. Towarzysze zabrali swoje rzeczy i wyruszyli na spotkanie Górom Baranim.
Góry
Baranie były całe zielone. Znajdowały się tuż przed Wielkim
Stepem Karłowatego Wszystkiego i stanowiły jakoby do niego bramę.
Nie były zbyt duże, jak zresztą wszystko w pobliżu Stepu.
Mieszkańcy Gór byli <cóż> mali i skromni, jednak stanowili
prawdopodobnie szczep jedynych Stepańczyków zamieszkujących na
stałe w jednym miejscu. Gdy Vorina, Kiełbasiany i An'yu dotarli do
ich wioski, Małej Kozy, na próżno próbowali znaleźć jakikolwiek
problem wymagający ich interwencji. Nie działo się po prostu nic.
Jedyne oznaki zainteresowania przybyszami wykazywali sprzedawcy
ogórków, których w wiosce było aż zanadto. Im bardziej zbliżali
się do centrum wioski, tym bardziej zatykali nosy z powodu odoru
świeżych, zgniłych, małych i jeszcze mniejszych ogórków.
W
końcu Vorina nie wytrzymała i wyczarowała każdemu magiczną
zatyczkę do nosa. Po drodze słyszeli tylko i wyłącznie handlarzy
ogórków. „Kupujcie moje ogórki!” „Najlepsze ogórki w
mieście” „Ogórki na każdą okazję i za każdą cenę”
„Różowe, Niebieskie, jakie tylko chcesz!”. Vorina cały czas
próbowała dowiedzieć się czegoś od tubylców, ale rozmowa
zazwyczaj wyglądała tak:
- Dzień dobry, nazywam się Vorina. Chciałam się spytać...
- Jadła pani już nasze ogórki?
- Nie, ale na pewno ich spróbuję. Chciałam spytać, czy dzieje się tu coś ciekawego, może macie jakiś problem...
- PROBLEM???
- Eee... tak...
- NIE MA ŻADNEGO PROBLEMU.
- A może jednak...?
- NIE MA ŻADNEGO PROBLEMU, ale zawsze może pani kupić przepyszne ogórki!
- Nie, chyba podziękuję...
- Za ogórki się nie dziękuje, o ogórki się prosi!
- Nie, ja...
- To jak, trzy beczki?
- Nie, ja dziękuję, nie chcę...
- A to idź mi stąd, babo wredna!
Vorina
i jej towarzysze po przeprowadzeniu ośmiu takich rozmów usiedli na
ławce w centrum i poddali się bezgranicznej, żałosnej rozpaczy.
- Ogórki! Wszędzie ogórki widzę! Wszędzie! - majaczył Kiełbasiany.
- Rzygnę zaraz... - dodała An'yu.
- Może spytamy kogoś jeszcze? - wtrąciła Vorina, ale urwała szybko, natrafiwszy na niesamowicie wrogie i pozbawione ogórków spojrzenie. „Czemu ona nie ma tych ogórków...”, pomyślała elfica. „Nie, zaraz, o czym ja myślę... ogórki... ogórki... Nie! Co jest?”. Wszystkim ogórki dosłownie uderzyły do głowy! Kiełbasiany zaczął nagle mamrotać, że szkoda, że nie jest zielony, a An'yu przygotowywała mimowolnie jakąś niewidzialną mizzerię. Vorina była zrozpaczona. W desperacji zaczęła rozglądać się po okolicy, aż natrafiła na budynek ratusza.
- Tam! Tam jest ktoś władny! To nasza szansa! - wykrzyknęła. Razem ze swoją drużyną powoli i bredząc o ogórkach udała się w stronę swojej ostatniej nadziei na przetrwanie.
W
środku ratusza było niezwykle duszno. Wszędzie unosił się kurz,
wszystko skrzypiało przeraźliwie. Nie zastali tam żywej duszy.
Parter – nic. Pierwsze piętro – nic. Drugie – nic. Trzecie - …
Zaraz, co to? Kto to? W ostatnim pomieszczeniu, za grubą zasłoną
kurzu i pyłu majaczyła jakaś postać przy biurku.
- Kto to? - spytała An'yu. Odpowiedziało jej milczenie.
- Kto tam? - usłyszeli nagle. Głos ewidentnie pochodził od postaci za biurkiem.
- An'yu. - Przedstawiła się bezceremonialnie dzika elfica.
- Vorina Tei, członkini gwardii obronnej króla Koerela na zamku Montheril... - zaczęła Vorina, lecz prędko przerwał jej barbarzyńca.
- Kiełbasiany Pogromca. Barbarzyńca, jak by co. - Postać przechyliła głowę.
- Przybliżcie się. - rozkazała. Towarzysze posłusznie podeszli bliżej biurka.
- Wyglądacie dość egzotycznie w tych stronach. Więc jesteście z Montheril? - zapytał nieznajomy.
- Ja nie. - odpowiedział Kiełbasiany.
- Ja nie. - odpowiedziała An'yu. Choć nikt nie był w stanie zobaczyć twarzy obcego, bez wątpienia wyrażała ona powątpiewanie. Postać zbliżyła się do przybyszów. Słaby promyk światła oświetlił jej twarz. Był to starzec, z długą brodą, chudy i wymizerowany.
- Kim pan jest? - spytała Vorina. Nieznajomy milczał przez chwilę, po czym odrzekł:
- Jestem burmistrzem tego miasta. Siedzę tutaj cały czas, aby uchronić się od klątwy.
- Klątwy?!? - wykrzyknęła trójka przybyszów. Burmistrz popatrzył na nich niedowierzającym wzrokiem i przemówił:
- Lata temu pewien szalony czarownik zawitał do miasta. Był szalony, trudno zaprzeczyć. Chciał stworzyć jakiś eliksir, nie wiem jaki. Ponoć przebył pół świata w poszukiwaniu ostatniego składnika – liścia ogórka. Im bardziej go pragnął, tym bardziej zatracał się w sobie i wariował. Gdy dotarł do Małej Kozy, był już kompletnie... jak by to powiedzieć... rąbnięty. Zdrowo. Miał taką obsesję na punkcie tych ogórków, że kiedy dowiedział się, że u nas ich nie ma, rzucił na całe miasto klątwę. Na naszej ziemi zaczęły wyrastać tylko ogórki! Ludzie musieli je zbierać, wkrótce i oni przejmowali się wyłącznie tymi warzywami. Chciałem chronić moje miasto, ale nie mogłem. Wy, przebywając z mieszkańcami, na pewno odczuliście choć minimalne skutki klątwy? - towarzysze pokiwali ochoczo głowami. Burmistrz ciągnął dalej – Tak... na czym to ja... Aha! Czarodziej rzucił klątwę i cały zadowolony ukrył się w najgłębszej jaskini w okolicy, w Jaskini Kamulca.
- „Pokonać ukryte zło” - zacytowała An'yu – No, chyba już wiemy, co robić!Towarzysze podziękowali Burmistrzowi i udali się w stronę Jaskini Kamulca.